Regulacja rzek pogarsza ich stan
– Aby poprawić jakość wody w polskich rzekach, trzeba przede wszystkim zaprzestać regulacji. Tym, co powinniśmy w tej chwili zrobić, to na poważnie zająć się renaturyzacją rzek – mówi dr hab. Andrzej Mikulski, hydrobiolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Stan polskich rzek określiłbym jako średni, aczkolwiek niezadowalający. Zgodnie z Ramową Dyrektywą Wodną byliśmy zobowiązani doprowadzić wszystkie nasze wody powierzchniowe do dobrego stanu przed 2015 rokiem. Jednak w tej chwili w stanie dobrym mamy tylko ok. 8 proc. rzek i ok. 22 proc. jezior – mówi agencji Newseria Biznes dr hab. Andrzej Mikulski, ekspert Zakładu Hydrobiologii na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Ramowa Dyrektywa Wodna to jeden z najbardziej ambitnych aktów prawnych UE w obszarze ekologii. Jej celem jest utrzymanie 100 proc. ekosystemów słodkowodnych w dobrym stanie najpóźniej do 2027 roku. Unia musi osiągnąć ten cel, aby zachować swoje zasoby wodne i zapewnić Europie możliwość dostosowania się do zmiany klimatu, a także powstrzymać zanik bioróżnorodności i degradację ekosystemów. Zgodnie z RDW rządy państw członkowskich UE podjęły się zapewnienia, że ich akweny w ogromnej większości osiągną dobry status (na który składa się m.in. bioróżnorodność i brak zanieczyszczeń) do 2015, a najpóźniej do 2027 roku.
– Daleko nam jeszcze do celu, który wyznaczyła RDW, ale nie ponosimy z tego powodu żadnych konsekwencji. Głównie dlatego, że tych kryteriów nie spełnił do tej pory chyba żaden kraj Unii Europejskiej. Fakt, że jesteśmy pod tym względem w ogonie państw Unii, na razie nie przekłada się na jakiś ostracyzm – mówi hydrobiolog.
Jak wskazuje, jakość polskich rzek i tak się poprawiła w ciągu ostatnich czterech dekad. Głównie dzięki inwestycjom w oczyszczalnie ścieków.
– Przykładowo w Warszawie nie mieliśmy wówczas jeszcze oczyszczalni i monstrualne ilości ścieków – dużo większe niż w trakcie awarii Czajki – spływały codziennie do Wisły. Rzeka nieźle sobie z nimi radziła, niemniej odbijało się to na jakości wody. Zwłaszcza że część tych substancji, które docierały do Wisły ze ściekami, była trudna do rozłożenia i rzeka miała z nimi trochę problemu – mówi dr hab. Andrzej Mikulski.
Jak pokazuje ubiegłoroczny raport GUS („Ochrona środowiska 2021”), w latach 2014–2019 w ramach monitoringu diagnostycznego polskich rzek oceniono w sumie 4585 jcwp (jednolita część wód powierzchniowych, oznacza np. jezioro, zbiornik, strumień, rzekę lub kanał, a także zbiorniki zaporowe bądź jakąś ich część). Najwięcej takich badań przeprowadzono w dorzeczach Wisły i Odry. Tylko znikoma część jcwp, obejmujących wody rzeczne (w tym zbiorniki zaporowe), była w dobrym stanie. Takich akwenów było zaledwie 50, podczas gdy stan 4535 jcwp oceniono jako zły. Takie informacje o stanie wód powierzchniowych są pozyskiwane w ramach monitoringu prowadzonego przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska.
– Sytuacja na Odrze pokazuje, że monitoring stanu polskich rzek – przynajmniej ten doraźny – jest kiepski – mówi hydrobiolog. – Powinniśmy zastanowić się nad monitoringiem bieżącym, który umożliwi wykrywanie wszelkiego typu skażeń i zaburzeń ekosystemu w czasie rzeczywistym. Taki monitoring działa już w wielu innych krajach. To są punkty pomiarowe, które stale przekazują pewne podstawowe parametry chemiczne i fizyczne wody, wystarczające do tego, aby stwierdzić, że dzieje się coś niepokojącego. Taki monitoring by się w Polsce przydał głównie ze względu na to, że jesteśmy w czołówce krajów UE, które mają problem z nielegalnymi zrzutami ścieków.
W dużej mierze potwierdzają to też wyniki kontroli nielegalnych wylotów ścieków lub wód opadowych i roztopowych do rzek w całej Polsce, opublikowane przez PGW Wody Polskie w połowie sierpnia br. Spółka zweryfikowała w sumie nieco ponad 17 tys. takich wylotów, z których tylko 11,6 tys. działało zgodnie ze stosownymi pozwoleniami. PGW Wody Polskie zidentyfikowały też 1432 nielegalne wyloty ścieków, a 57 spraw skierowały na Policję.
– Jeśli chodzi o substancje, które docierają do rzeki z winy człowieka, to teoretycznie one wszystkie są badane i teoretycznie nie powinny przekroczyć możliwości absorpcji przez rzekę. Problemem jest to, że często dochodzi do zasilenia rzeki ściekami, które są kompletnie niebadane i nikt o nich nie wie. Takich ścieków jest moim zdaniem więcej niż tych, o których wiadomo – mówi dr hab. Andrzej Mikulski. – Takie ścieki mogą zawierać bardzo różne substancje, np. jakieś węglowodory aromatyczne albo substancje silnie toksyczne typu formalina. Radą na to jest właśnie efektywny system monitorowania zanieczyszczeń rzeki. Taki system trzeba stworzyć.
Ekspert podkreśla, że w obecnym stanie prawnym problemem są też zbyt niskie kary dla podmiotów, które świadomie zanieczyszczają środowisko.
– Teoretycznie polskie prawo przewiduje takie kary za wykroczenia polegające np. na zanieczyszczaniu wód. Natomiast te przepisy nie są egzekwowane w sposób efektywny. Osoba, która nielegalnie odprowadza ścieki, może być w zasadzie w 100 proc. pewna tego, że będzie bezkarna. I w tej chwili ma rację – podkreśla hydrolog.
Zaznacza również, że rzeki mają naturalną zdolność do samooczyszczania, ale żeby im to umożliwić, trzeba zaprzestać ich regulowania. Tymczasem – jak wskazywał przed rokiem WWF Polska – spośród ok. 150 tys. km rzek w Polsce obecnie już tylko 20 proc. pozostało w stanie zbliżonym do naturalnego. Na pozostałych są stawiane bariery, regulowane brzegi czy pogłębiane koryta. Każdego roku prace melioracyjne i utrzymaniowe, które w wielu przypadkach niszczą środowisko naturalne rzek, są prowadzone na ok. 20 tys. km cieków wodnych. W efekcie znikają kolejne tarliska, z dna wykopywane są jaja i larwy wielu organizmów wodnych, usuwane są rośliny, a brzegi i otoczenie rzek są dewastowane.
– Niesamowita ilość ścieków, które docierały do Wisły z Warszawy, tzn. zawiesina z tych ścieków, zmiana koloru, mętność wody, znikała w okolicy Nowego Dworu Mazowieckiego. To pokazuje, że rzeka jest niesamowicie skuteczną oczyszczalnią ścieków pod kilkoma warunkami – mówi dr hab. Andrzej Mikulski. – Po pierwsze, najlepiej działa wtedy, kiedy jest w pełni naturalna, ponieważ cały ekosystem – od bakterii po ryby – uczestniczy w procesie samooczyszczenia. Po drugie, ilość ścieków, która dopływa do rzeki, nie może przekraczać pewnego poziomu, z którym ten ekosystem może sobie poradzić. Jeżeli tych ścieków, zwłaszcza organicznych, będzie zbyt dużo, powstaną deficyty tlenowe, system się rozreguluje i na oczyszczenie rzeka będzie potrzebowała znacznie dłuższego czasu. Ostatnia rzecz to substancje toksyczne wszelkiego typu, które mogą zatruć organizmy uczestniczące w samooczyszczaniu i zdezelować cały ten system.
Jak w 2020 roku podawał WWF Polska, od 1970 roku populacja wędrownych ryb słodkowodnych spadła w Europie aż o 93 proc. na skutek niszczenia swobodnie płynących rzek. Połowa gatunków ryb występujących w Polsce jest zagrożona wymarciem lub jest uzależniona od ochronny czynnej (zarybiania). Jedną z przyczyn wymierania gatunków jest ogromna liczba przegród na rzekach, takich jak jazy, zapory czy hydroelektrownie. Przerywają one szlaki wędrówek i uniemożliwiają przemieszczanie się w górę i dół rzeki np. w celu odbycia tarła. Według oficjalnych danych w Polsce w 2020 roku było ponad 16,5 tys. takich przegród, ale jest to tylko liczba szacunkowa, ponieważ wiele z nich było niezinwentaryzowanych.
Źródło: tekst Newseria.pl